layout by wanilijowa

28.08.2014

Ladies Freeman | Rozdział 7

                        Las bądź miasto. Skrót, albo dwugodzinna wyprawa do domu, podczas, gdy może trwać tylko pół godziny. Ale przecież to jest las! Miejsce gwałtów, zabójstw, korzystania z usług prostytutek, miejsce złożenia śmieci, załatwiania swoich fizjologicznych potrzeb oraz gubienia się. Chociaż, że jak się zaczynasz gubić, to po krótszej chwili całe przerażenie znika, a ty idziesz przed siebie, zero strachu, zero nerwów, bo las na dłuższą, albo krótszą chwilę staje się twoim domem. Twoją walką o przeżycie.
Wtapiasz się w społeczność sub-państwową o ustroju dendrokratycznym. Struktura wewnętrzna państwa ma charakter kastowo-urzędowy: Najwyższa władzę sprawują Drzewa, później mięsożerne zwierzęta, krzewy oraz paprocie itd. W zależności od przeważającej w lesie rasy, dzielimy je na liściaste, iglaste oraz mieszane. Stałymi mieszkańcami lasu są jelenie, wilki i dziki. Często spotykanymi imigrantami są Grzybiarze. Większość lasów jest w stanie wojny z budowlańcami oraz drogowcami. Podczas działań wojennych, z racji niewielkiej siły militarnej, lasy posiłkują się sojuszniczymi Ekologami.
                       Postanowiliśmy jednak zaryzykować.
Gdyby nie Clarissa, którą jednak odprowadzaliśmy, mieszkająca centralnie obok lasu, pewnie wybralibyśmy tą dłuższą trasę, przez korki, popiół i tłum, ale nie było jeszcze na tyle ciemno, żeby droga przez las mogła okazać się tą ostatnią,
Nawet nie sądziliśmy, że już na początku wyprawy natkniemy się na warchoła, który pojawił się centralnie przed nami.
    - Ratunku! – Zarechotał, chrumcząc od czasu do czasu, jak świnia normalnie. Pijak, leń, śmierdziel, bibosz, menel, moczygęba, moczymorda, ochlajtus, opój, pijaczek, pijaczyna, pijak,żul, lump, ochlapus, pijaczysko, homo pijacus! Spojrzeliśmy na niego, jak na wariata… Naprawdę Tennant, epickie to było porównanie.
    - O na miłość boską! – wrzasnęła Rita, która w przeciwieństwie do Clary, zaczęła zwijać się ze śmiechu. Przez chwilę nawet myślałem, że to jej sprawka – Nieszczęśniku! – wysapała, łapiąc się za brzuch, zginając się w pół, przy pierwszej próbie wyprostowania się. Syknęła, nadal dławiąc się śmiechem. W końcu jednak udało jej się wstać, podeszła do starszego wiekiem mężczyzny na tyle blisko, że ten bez problemu mógł ją pocałować… I w pewnym momencie nawet chciał to zrobić z zaskoczenia, ale ta odsunęła się, nie wytrzymując zapachu alkoholu.
    - Jak ty potwornie wyglądasz! – jęknęła Jackson, nie mając na uwadze sytuacji, w jakiej owy mężczyzna się wznalazł, mierząc zwisającego mężczyznę od czubków butów, do sterczących kosmyków włosów. Kilka kosmyków włosów, tłustych tak, że nie miło, na tą całą jego łysą łepetynę. Zebrało mi się na wymioty. Jeszcze jego ubranie wyglądało tak, jakby było upaćkane w najgorszym. – Znaczy, to jest… - jęknęła ponownie, widząc minę mężczyzny.
    - Ktoś tu zostawił pułapkę! – postanowiłem zakończyć nieprzyjemną sytuację – Skandal! Na samym środku ścieżki! – pokazałem dłonią ścieżkę – Matko kochana storpedowana! Przecież tędy dzieci przechodzą! To na pewno dzieło jakiegoś zwyrodnialca! Przecież… - Z tego całego przejęcia aż musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza – Noś któż mógł coś takiego zrobić!?
    - Jaaaa… - odpowiedział, wzruszając ramionami, próbując się nie uśmiechać, więc cały czas posyłał nam dziwne „znaki” (grymasy).
Wpatrywał się w niego w osłupieniu. Zdziwiony i… Rozczarowany?! Jednak przeszło mu szybko. Uczył się. Także tego, by nie dziwić się za dużo i za dużo nie oczekiwać – bo wtedy rozczarowanie bywa mniej dotkliwe.
Nie umiem już rozróżnić między tym, co powinienem od dawna wiedzieć lub podejrzewać, a tym, co powinno jeszcze budzić moje zdziwienie. Najlepiej będzie w ogóle niczemu się nie dziwić i natychmiast wymazywać z pamięci każdą nową przesłankę wskazującą na jakieś określone powiązania.
    - To po kiego grzyba wpadłeś we własne sidła? – Rita nadal zdawała być się tą sytuacją rozbawiona, nie przerażona. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
    - Dla jaj, jak to mówią… - westchnął mężczyzna, sam się z siebie śmiejąc.
Spojrzałem na niego ostatni raz, zaśmiałem się żałośnie, poczym przyciągnąłem do siebie obie koleżanki.
    - Szczęścia życzę! – westchnąwszy zaczęliśmy iść przed siebie. Na dzień dobry potknąłem się o wystający korzeń.
    - Eeej! – wrzasnął mężczyzna, przy okazji się opluwając. Niechętnie odwróciliśmy się w jego stronę, patrząc na niego z wyrzutem – Weźcie mnie odczepcie!
    - A proszę cię bardzo… - odsunąłem od siebie dziewczyny, jeszcze raz westchnąłem, bo coś mnie klatka piersiowa zaczęła boleć, wyciągając z tylnej kieszeni scyzoryk. Przystawiłem go do sznura, jednak w ostatnich chwili, kiedy sznur miał już zostać przecięty, coś mnie tknęło.
    - A co ja z tego będę miał? – spytałem, zadziornie się uśmiechając i odwracając w stronę wisielca. Brawo Tennant! Pięknie się stoczyłeś! Żądać czegoś od pijaka! Normalnie…
    - Tennant / Ash! – usłyszałem zganienie od dziewczyn. Burknąłem coś pod nosem i już. Już miałem zadać cios ostateczny.
    - Ty jesteś Tennant? Syn Tennanta? – no chyba na to by wskazywało, nie? – TEGO Tennanta!? – Chłop zamilkł, poczym wybuchnął gwałtownym śmiechem. Niepewnie do niego podszedłem, nie rozumiejąc, o co mu chodzi – Ho, ho! Powiedz twojemu ojczulkowi, żeby nie przystawiał się do czterolatek, jak nie może już córce tyłka obrabiać! A jak jeszcze raz zacznie obmacywać moją wnuczkę, to… - nie wytrzymałem i przyłożyłem mu prawego sierpowego. Miałem zacząć go okładać. Kto wie, może i zakatowałbym go na amen, ale Rita odciągnęła mnie od niego, gdy na ziemi zaczeły pojawiać się pierwsze plamy krwi.
     - No odetnij go, na co czekasz, ciamajdo!? – wrzasnęła w kierunku przerażonej Clarissy. Ta tylko podniosła scyzoryk leżący na ziemi, odcięła linkę, poczym zaczęła nas doganiać, gdy daliśmy nogi za pas.
Clarissa nie śmiała pytać, o co chodzi. Może to te przerażenie, może myślenie, że raczę wyjaśnić jej później. Mniejsza. Byłem jej po prostu za tą ciszę wdzięczny… W przeciwieństwie do Rity, która przez całą drogę mierzyła mnie morderczym spojrzeniem. Nawet wtedy, gdy dotarliśmy do domu. Wymieniła tylko krótkie „cześć” z siostrą, za którą zresztą też nie przepadała, a ta obserwowała, jak Rita opierając się o komodę bacznie obserwuje, czy aby na pewno ściągam kurtkę i buty, oraz idę przemyć brudną twarz, oraz czy nie lecę z powrotem do lasu dobić mężczyzny. Sara też o nic nie pytała.


                     To, że Romeo kochał Julitę nie oznacza, że musiał przepadać za jej rodziną. Jednak mój przypadek jest ociupinkę inny. Kocham Julkę, to jest… Clarissę Sarę, ale nie przepadam za SWOJĄ rodziną. Albowiem rodzina to przypadek genetyczny. Co z tego, że dzielicie krew i wspomnienia, skoro nie masz z nimi o czym rozmawiać, rozeszliście się w inne dusze, inne astronomie i królestwa.
Dlatego zawsze byłem wilkiem. Mostem. Wilki walczą o swoje, są samodzielne. Mają przewagę. Świat należy do silnych, przyjacielu. Nasza egzystencja oparta jest na zasadzie, że silni rosną w siłę, pożerając słabszych. Musimy się z tym pogodzić. To zupełnie normalne. Poniekąd prawo przyrody. Króliki je akceptują i wiedzą, że rola silnych przypada wilkom. Same zaś są sprytne, płochliwe i zwinne, kopią nory i kryją się, gdy wilk jest w pobliżu. Jeżeli przetrwają, gra toczy się dalej. Znają swoje miejsce. Na pewno żaden nie rzuci się na wilka. Bo to nie byłoby rozsądne, prawda?
                    Zatem stałem się mostem pomiędzy światem ludzi i światem zwierząt. Pasowałem do obu i do żadnego nie należałem. Połowa mojego serca została z wilkami, połową mieszkałem z rodziną. Gdybyście nie wiedzieli: do ż ycia potrzebne jest całe. Jedno. Od początku, do końca.
                    Pozostawiłem więc moją cudowną, inteligentną rodzinę. Zanurzyłem się w ciepłej kąpieli i zacząłem rozważać samobójstwo przez  utopienie. Potem jednak przypomniałam sobie o resztkach ciasta czekoladowego w lodówce i wynurzyłem się, nabierając powietrza w płuca. Dla niektórych rzeczy warto żyć.
                    Nie jedliśmy kolacji. Musieliśmy nacieszyć się nie koniecznie zawsze sytym obiadem i kilkoma gadżetami w lodówce. Od razu przypomnieli mi się ci cali Wyszyńscy, który dzisiaj nie wiadomo po kiego grzyba mieli nas odwiedzić. W związku z tym nie można było wskoczyć w pidżamę i biegać po domu co najwyżej w koszuli nocnej *oczywiście, gatki też*, tylko trzeba ubrać bynajmniej ubranie odświętne.
Siedziałem w salonie, obserwując, jak babcia z Sarą nerwowo nakrywają do stołu. Babcia mówiła jej, co gdzie ma być i jak należy poprawnie ustawiać sztućce oraz talerze, przyprawiając Sarę o zawroty głowy. Nawet ona stawała od czasu do czasu, chwytała oparcie krzesła, by się podeprzeć i przymykając oczy kładła dłoń na czole. A ja się w tym momencie zastanawiałem, czy już mam dzwonić na pogotowie. Dziadek natomiast polerował swoje strzelby. W zasadzie robił to codziennie, ale widać, że zapowiadało się na kolejną nudną opowieść o kategoriach i rodzajach broni. Ten cały Przemek i Jarvis, właściwie, to co to jest za imię, muszą być niezłymi nudziarzami.
                  Siedziałem tak, naburmuszony, kiedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Babcia przerażona podskoczyła, upuszczając talerz, który miał czelność się nie zbić, oraz marudząc pod nosem na nas, jacy to my nie wychowani jesteśmy (zwłaszcza ja). Sara poszła wyciągnąć kurczaka z piekarnika, cała podjadana, a babcia w ekspresowym tempie zaczęła robić ostatnie poprawi, klnąc, a może raczej pytając – dlaczego doba ma dwadzieścia cztery godziny, kurczak musi się piec trzy, oraz dlaczego ja jestem takim leniem.
    - Pójdę otworzyć… - zapowiedziałem. Ciężko wzdychając podniosłem cztery litery z starej sofy i wolnym krokiem ruszyłem w kierunku drzwi.
    - Nie, nie, nie, synu! – warknął dziadek, stanąłem jak wyryty. Dziaduś po chwili się uspokoił i poprawił zegarek na ręku – Ja to zrobię.
Uznałem, że zapewne dziad nudzi się tak samo, jak ja, więc bez większych sprzeciwów oparłem się o ścianę, bo sofa była tak potwornie daleko… Normalnie. Trzy kroki.
                  - To jest Ashallyn, mój siostrzeniec, a ta młoda panna to Sara, jego siostra…  - Usłyszał, a za chwilę zobaczył, jak oprócz dziadka do pokoju wchodzą dwóch chłopaków w jego wieku. A przynajmniej taką miał nadzieję. Chciał, żeby byli w jego wieku. Nie chciał przeżywać tego horroru i być najmłodszym. Siara na całego. – Sara – oczywiście, ja już nie. Siostra oderwała się od nakładania pieczęci na stół, odwracając się – To jest Jarvis – wskazał na bruneta z lekkim zarostem – a to Przemek – blondyn. Oniemiała. Boże! Kolejna cnotliwa się zakochała. Westchnąłem tylko i przewróciłem oczami, gapiąc się w dywan.
Po dość cichym obiedzie, ponieważ Sara bała się cokolwiek palnąć, by nie „spłoszyć” jej księcia z bajki, który „dyskretnie” się w nią wpatrywał, a ja wymieniłem tylko kilka zdań z Jarvisem, z którym szczerze mówiąc mamy dość podobne zainteresowania, nadszedł czas na pracę.
Jarvis zaciągnął mnie do pomagania przy zepsutym kranie, w obecności dziadka oczywiście, bo zapewne ostatnia „pomoc” nie okazała się skuteczna, a Sara z Przemkiem i babcią mieli zająć się malowaniem płotu. Zacne zajęcie. Przez cały czas zastanawiałam się po jaką cholerę pomagają naszym dziadkom. Przecież nic nie wskazuje na to, że im się płaci, nie wspominają o tym ani słowa, a nie wierzę, po prostu – nie wierzę, że robią to z dobrego serduszka. Phi!
                  - Oczy ci się świecą… - warknąłem, gdy wpychałem do ręki siostry gruby, duży pędzel i puszkę z białą farbą. Sara kopnęła mnie w kolano, więc oddałem jej, nieco mocniej. Spojrzała na mnie z morderczym wzrokiem. Prychnąłem – Księżniczka się zarumieniła. Zakochana para Przemek i Stara – zacząłem sobie pod nosem podśpiewywać.
    - Zamknij się! – wycedziła, poczym wbiła swoje wszystkie pięć długich paznokci w skórę. Syknąłem, odpychając ją od siebie. - Wykombinuj coś! - syknęła…. JA!? Nagle oderwałem od niej wzrok, by sprawdzić, co też wyprawia nasz kochany Przymuś, który obserwując nas z niezadowolonym wzrokiem zniknął za drzwiami do…
    - Na razie powinien wykombinować, że wszedł do schowka. – ryknąłem. Sara niedowierzając i też dusząc się od śmiechu, odwróciła się w tym samym czasie, co blondyn wypadł z miotłą w ręku.
Sara zwijała się ze śmiechu, a ja tylko krzyknąłem Jarvisowi, że możemy zaczynać. Kątem oka zauważyłem tylko, jak Sara ostrożnie zdejmuje z chłopaka pajęczyny, a ten niepewnie i „dyskretnie” próbuje pogłaskać ją po ramieniu, czy do siebie przytulić. Jęknąłem. Boże, dajcie mi ślepotę, ale sprawcie, by ta strzelba dziadka miała w sobie naboje.
Prawdę mówiąc po kiego malować ogrodzenie, gdy jest już wieczór?
Może to jakiś Argentyński obyczaj.


[ ~ Taka tam siódemka, by cicho nie było. Dla tych, którzy NIE WIEDZĄ, jak wygląda Jarvis czy Przemek - Studio Accantus nie gryzie. Mają nawet wspólną piosenkę "Mój skarb". A teraz cicho liczymy, że żadne się nie dowie, że pewna głupia Sarka podle ich wykorzystała :DScena z żulem zaczerpnięta z filmu: Siedmiu krasnoludków - las to za mało". Oh! No i zapomniałabym. Rozdział z myślą o moim kochanym Wilczku. Tak, Werka, o Tobie mowa.]

SERDECZNIE ZAPRASZAMY DO SKOMENTOWANIA.

3 komentarze:

  1. Hm... znowu straciłam wenę na komentowanie. Powiem tylko, że rozdział jest świetny i nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Dziękuję, przepraszam. ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Sara, jesteś niemożliwa, wiesz? tak, perfekcyjnie wyszedł Ci ten rozdział, że chylę czoło przed Tobą.
    tak. zjawię się przed Twoim domem, krzycząc ''wyjdź, kobieto, bądź miłosierna! oddaj talent!''
    ale alleluja, cieszmy się. cieszmy się, że rozdział napisałaś!
    ale i tak niszczysz moje życie, wiesz? jesteś zła, jak... jak... o, mam. jak Voldemort. zła na wskroś. nawet się przed używaniem Avady Kedavry nie cofniesz, bo to przecież TYLKO LITERKI. taki żart.
    kocham Cię. KOCHAM CIĘ.
    jak ja się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że Clary jest w rozdziale! euforia, dziki taniec szczęścia, skakanie po łóźku, bujanie się na lampie - z grubsza rzecz biorąc. MADŻIK INTY JER! AJE AJE AJE!
    chwała Ci za początek! podobał mi się. w ogóle cały rozdział mi się podobał.
    wierzę, że Ashissa niedługo nastąpi.
    i... i! jeszcze oddaj trochę swojej weny twórczej, ok?
    nie, to by było za piękne.
    BO T ZROBISZ WSZYSTKO, ŻEBY WGNIEŚĆ CZŁEKA W PODŁOŻE.
    Za to Cię kocham.

    życzę weny i żeby następne rozdziały wychodziły tak szybko i dobrze, jak ten. ;)
    czuwajta!
    oho! i bym zapomniała, no! miło, że rozdział z myślą o mnie. ;) tak, cieplutko mi się zrobiło na serduszku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ps. przepraszam za taki chaotycznie dziwny i bezsensowny komentarz, ale pisanie za cholerę nie wychodzi mi zbyt dobrze.

      Usuń