layout by wanilijowa

30.08.2014

Panna W. | Rozdział 8

                Moja matka zawsze przysiadała na brzegu – krzesła, parapetu, stołu – jakby zakładała, że zaraz może się coś wydarzyć. Tym razem usiadła na brzegu dębowego stołu, który mało nie uginał się pod ciężarem owocowych ciast, domowego pieczywa, ryb, roladek czekoladowych i innych pyszności, które wywołały, by promienny uśmiech na twarzy samego Gordona Ramseya.
                Mama, która wróciła z Niemiec wczorajszego wieczora oznajmiła nam, że dziś będziemy mieć gościa. Gdy się o tym dowiedziałam, wkurzyłam się, choć starałam się tego nie pokazywać, ale i tak to chyba zauważyła.
Powiem szczerze – od czasu rozwodu, ja i moja rodzicielka nie mamy świetnych relacji. Są one w miarę dobre. Niekoniecznie takie, jakie powinny być między matką, a córką, ale jest plus, że przynajmniej potrafimy spojrzeć sobie w oczy.
- Natalie, mówiłam ci – w jej głosie nie było słychać oskarżenia, tylko zmęczenie. Przez chwilę wydawało mi się tak wyczerpana, że miałam wrażenie, iż mogłabym ją przejrzeć na wylot, ale zaraz potem się prostuje i wrażenie znika. 
                Już miałam odtworzyć usta, kiedy usłyszeliśmy donośne pukanie. Matka wyprostowała się gwałtownie i ruszyła otworzyć drzwi. Po chwili moim widokiem stał się wysoki, dość przystojny mężczyzna, który stał pod ramię z moją mamą.
- Córeczko – powiedziała, ujmująco niepewnie. – Przedstawiam ci Ezequiel'a.
- Dzień dobry – przywitał się.
- Dzień dobry.
                Mój głos brzmiał obco, zbyt oficjalnie. To się zawsze powtarza, gdy próbuję uspokoić, targające mną emocje.
Po kilku minutach wszyscy już zajęliśmy swoje miejsca i jedliśmy późną kolację. Dało się zauważyć, iż atmosfera była dziwnie napięta.
- Natalie, słyszałem, że jesteś utalentowana muzycznie – zwrócił się do mnie, Ezequiel. Ocknęłam się i podniosłam głowę z nad talerza.
- Chodzę do szkoły muzycznej, ale to nie oznacza, że jestem utalentowana – wyjaśniłam.  
- Również maluje – dodała mama.
- Nie najgorzej – przyznałam.
- Jest świetna – wtrącił się, Alec. – Jej obrazy wiszą na ścianach w całym domu.
                Jestem kompletnie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że w taki sposób oceni moje umiejętności. Zdziwiło mnie, że w ogóle zwrócił na nie uwagę, a po za tym nie rozumiem, dlaczego mnie wychwala.
- Co ty wygadujesz? – zapytałam podejrzliwie.
- Sama sobie zadaj to pytanie - powiedział chłopak. Tymi słowami, zamknął mi usta. Rozmowa toczyła się dalej. Starałam się słuchać, skupić się, jednak moje myśli błądziły wokół słowach Alec’a. Może to jest rozwiązanie? Odpowiedź na te wszystkie pytania?
    Nagle zrobiłam się strasznie uczynna.
- Pozmywam naczynia.
- Pomogę ci – Alec zebrał talerze.
                Wyczułam, że mama i ten dupek - odprowadzali nas wzrokiem, gdy wychodzimy. W kuchni, napełniłam zlew gorącą wodą i dodałam płynu do mycia naczyń.
- Co o tym wszystkim sądzisz?  - zapytał.
- O czym? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- O tym całym Ezequielu - wyjaśnił.
                Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
- Chodź, coś ci pokażę - powiedział nagle i złapał mnie za rękę.
- Szybko pozmywaliście - żachnęłam matka, gdy nas zauważyła. - Możecie posiedzicie jeszcze z nami?
- Nie, jesteśmy zmęczeni - odparł Alec, a ja poczułam się mu wdzięczna.
- Na pewno? - zapytał Ezequiel. . - Może jednak?
- Nie, nie - odpowiedział brat, zupełnie poirytowany. Chciałam tylko jednego - wydostać się, równie rozpaczliwie, jak złapane w potrzask zwierzę. Dzikie i rozwścieczone. Gotowe odgryźć sobie łapę, byle się uwolnić. Uświadomiłam sobie, iż Alec też pragnie tego samego. Chłopak ścisnął moją rękę tak mocno, że knykcie mu zbielały. W jednej chwili byliśmy już na pierwszym piętrze.

***
    Strych nie był taki zakurzony, jakim go zapamiętałam. Wyglądał, jakby ostatnio porządnie go wysprzątano. Drewniane parapety i podłogi lśniły, fortepian stojący w kącie również. Lampka, która dawała minimalne oświetlenie. Jej blask otaczał sylwetkę Alec’a.
    Wszystko w pokoju wydawało się miękkie i lekko rozmyte, jak na akwareli; instrumenty w białych pokrowcach, niczym duchy, złoty odblask lampki na parapetach. Widziałam również siebie i brata, stojących naprzeciwko siebie; dziewczyna w za dużej bluzie i chudy chłopak z szopą czarnych włosów.
- Nie byłem pewien, czy mam ci pokazywać to pomieszczenie.
               Zrobiłam krok do przodu. Chciałam zarzucić mu ręce na szyję i dziękować.
- Żartujesz, prawda? – zapytałam. Alec nie odpowiedział. Kiwnął głową w kierunku fortepianu, dając znak, bym coś zagrała. Zacisnęłam wargi w wąską linię. Nigdy, nikt z rodziny nie słyszał, jak gram, a tym bardziej, jak śpiewam.
- Nie – pokręciło głową. – Może ty coś zagrasz, co?
- Ostatni raz, kiedy grałem… Było to dwa lata temu – powiedział, uśmiechając się. – Nic nie pamiętam.
- Oj, musisz – żachnęłam. – Tego się nie zapomina… Spróbuj chociaż.
 Alec głęboko westchnął i kiwnął głową. Usiadł przed instrumentem i położył dłoń na klawiszach z wahaniem. W końcu się przełamał i zaczął grać. Wcale nie zapomniał. Patrzyłam na niego z podziwem. W pomieszczeniu było słychać cichy, harmonijny dźwięk. Melodia zagarnęła ją chłodna i słodka, jak woda, pełna nadziei, i piękna jak wschód słońca. Z fascynacją patrzyłam na poruszające się palce Alec’a, słuchałam doskonałego dźwięku fortepianu, który stawał się coraz głębszy.
                Nagle muzyka posępniała, chmury burzowe zebrały się na jasnym horyzoncie, mały strumyczek, zmienił się we rwącą  rzekę. Całe ciało chłopaka poruszało się wraz z melodią, choć dobrze wiedziałam, że jego stopy stoją twardo na podłodze.
                Tak, bardzo dobrze każdy impuls owej melodii. Tak, bardzo przypominała mi o beztroskim życiu. Przypominała mi o wszystkim, co zmieniło moje życie lepszym – poznanie Clarissy, przystąpienie do egzaminów, szansa, bym poznała tych wszystkich ludzi – Kelsey, Oskara, Ash’a, Emily… Kiedy ostatnie tony poszybowały wysoko pod niebo, uświadomiłam sobie, że mam mokrą twarz, ale dopiero kiedy przebrzmiała ostatnia nuta, a Alec się odwrócił, dotarło do mnie, iż płaczę.
                Brat powoli wstał i wyprostował się, odwracając się twarzą do mnie. Stałam w bezruchu.
- Miałaś rację – rzekł. – Wcale nie zapomniałem. I jak się okazało… Umiem całkiem nieźle grać – jego mina świadczyła, że spodziewa się odpowiedzi przeczącej. Nic nie odpowiedziałam, w jednej chwili moje ręce oplotły jego szyję.



                 Niewielkie fale, leniwie rozbijały się o brzeg, tworząc nikłe kłęby piany. W oddali dało się zauważyć kilka łodzi rybackich, zapewne trwa teraz sesja połowów. Patrzyłam na zachodzące słońce. Myślałam o wszystkich, czym nie powinnam. O Clary i Ash'u. I dochodzę do wniosku, iż prędzej, czy później i tak będą parą. Bez wyjątku. 
- Wiedziałem, że cię tu znajdę – wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu. Szybko odwróciłam głowę i ujrzałam blondyna. Nawet na tle nieba, jego niebieskie oczy wyróżniały się swoim intensywnym kolorem. 
- Niby skąd? - zapytałam, uśmiechając się.
- No, bo, jakby nie patrzeć... To ja zaprowadziłem cię w to miejsce - żachnął i usiadł obok mnie. 
- Fakt - odparłam.
- Coś się stało? – zapytał, ściągając brwi.
- Nie, wszystko w porządku – wyznałam. Oskar nie był odpowiednią osobą, której mogłam się zwierzyć.
- Ufaj mi, kobieto  - powiedział, nalegając. – Co jest?
- Małe problemy w domu – podałam mu inną decyzję, bo jest równie prawdziwa, ale może zostać uznana za chwilową oznakę słabości, a nie ostateczne załamanie. – Ale jest… - no jak? – W porządku.
                Chłopak przymrużył oczy, ale odetchnęłam z ulgą, gdy postanowił nie ciągnąć tematu.
- Za parę dni bal – zaczął.
- Wiem – odpowiedziałam krótko i bez skrupułów. Spojrzałam na niego – uśmiechał się pod nosem. – Czemu tak się szczerzysz, co?
- Jesteś prawdziwym wrzodem na tyłku, wiesz? – wyznał.
- I kto to mówi – zironizowałam, a Oskar wybuchł śmiechem. 
                Zapadła cisza. Ale nie była ona krępująca, czy nieznośna. Była… przyjemna.
- O czym myślisz? – zapytałam, zmieniając temat i przerywając ciszę.
- Mogę ci tylko powiedzieć, iż... - zaczął. - Uważam, że to co jest w mojej głowie, lepiej niech tam pozostanie - powiedział, a ja mu zawtórowałam.



   - Nie pojadę – oświadczyłam, mierząc brata wzrokiem. – I jeśli się uprzesz, że muszę… ja… ja…
W tej chwili drzwi się uchyliły. W progu stanęła Clarissa.
- A, widzę, że sobie grozicie. Robicie to całe popołudnie, czy dopiero zaczęliście?
- To on zaczął – wskazałam brodą na Alec’a, choć wiedziałam, że to bezcelowe. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale mój brat był wyjątkowo opiekuńczy wobec mnie. Mógłby cały czas czuwać, żeby przypadkiem nikt mnie nie zdenerwował, czy skrzywdził. Nie, lepiej się trzymać od tego wszystkiego z dala.
- Właśnie myślałem, żeby związać moją młodszą siostrę i nakarmić nią kaczki w parku - powiedział Alec, posyłając do Clary przelotny uśmiech. – Przydałaby mi się twoja pomoc.
- Niestety, chyba będziesz musiał odłożyć na później swoje plany wobec siostry. Na dole, wasza mama, kazała mi cię zawołać.

             Chłopak kiwnął głową i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie i przyjaciółkę same. Rozpuściłam włosy, pozwalając swobodnie im opaść na ramiona i plecy, a ściągniętą z nich gumkę, założyłam na rękę.
- Jak tam zdrowie? - powiedziała na powitanie, opadając na łóżko. - Wyzdrowiałaś?

 - Można tak powiedzieć. Dużo się wydarzyło w Stud!o podczas mojej nieobecności?
- Nie, chyba... - przygryzła wargę.
- Chyba? - przymrużyłam oczy.
- No bo... jest sprawa - zawahała się. - Kelsey napisała piosenkę, bardzo dobrą piosenkę. Problem w tym,że boi się ją zaprezentować Pablo. Mam tu jej tekst - sięgnęła do torebki i wyciągnęła plik kartek. - Powinniśmy coś z tym zrobić... Tak, sądzę.
Mierzyłam słowa piosenki i odparłam:
- Tak, jest świetna... Możemy ją pokazać Pablo, ale Kelsey za to może się wkurzyć.
- I w tym problem. Ja osobiście uważam, że spodoba się Pablo i wszystko będzie w porządku, ale trzeba się liczyć z tym, że Kels może się na nas obrazić.
- A rozmawiałaś z nią? - zapytałam.
- Tak. Powiedziała, że wszystko jej jedno, co się stanie z tą piosenką. 
- Skoro wszystko jej jedno, to chyba nie będzie problemu, gdy pokażemy ją Pablo... Prawda? A, właśnie. Zapomniałabym. 
- Hm? - burknęła zainteresowana.
- Jak tam... - zaczęłam powoli. - Wasze spotkanie?
- Ale... O co ci chodzi? - powiedziała, marszcząc czoło.
- Nie rób ze mnie głupka, bo nie wiem - wycedziła zdezorientowana.
- No, spotkanie - Twoje i Ash'a. 
- Nic. Ja mam dość chłopaków, mówiłam ci... A, właśnie! Skoro mowa o chłopakach! Jak tam z Oskarem? - zaoponowała i pokazała języl
- A co niby ma z nim być, co?
- Mówił, że musimy "ocieplić relację", ponieważ, jak to sam powiedział, jest twoim przyszłym chłopakiem - wyznała, spojrzała na nią, a ona kiwnęła głową. 
- Żartujesz, prawda? - powiedziałam wymownie. 
- Nie. Mówię całkiem poważnie - odparła, rozkładając się na łóżku.
- Coś trudno mi w to uwierzyć - rzekłam.

- Bywa. Ale ja nie żartuję. Powiedz szczerze, on ci się podoba, prawda? Zakochałaś się w nim.
- Clary, nie lubię rozmawiać na ten temat. I nie. Nie zakochałam się - zaprzeczyłam. Nie kłamałam. Prawdę mówiłam. 
- Noc ci się wydłuża - zaśmiała się. - Oj, przecież widzę. Nie ma w tym nic złego, Natalie.
               Czasami mam ochotę ją zdzielić. 
- Clarissa, niby co widzisz? Nie jestem zakochana. Ostatnio, kiedy byłam zadurzona... Było to... Jakiś niecały rok temu.
- Natalie, nie będę naciskać, ale wiedz, że okłamujesz sama siebie - rzuciła zrezygnowana.
- Równie dobrze mogę to tobie powiedzieć. A, nawet jeśli bym się zakochała... Sytuacja by wyglądała inaczej.
- Nie zmuszam cię, jeśli nie chcesz o tym gadać.
               I dobrze. 


[Opinię zostawiam Wam.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz